Wpisy archiwalne w miesiącu

Listopad, 2017

Dystans całkowity:272.91 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:2
Średnio na aktywność:136.45 km
Więcej statystyk

Radusz? nie tym razem…

Sobota, 4 listopada 2017 · Komentarze(0)
Spotkanie z Adrianem jak zwykle o 7.30 w garażu. Dobrze, że Adrian ma do mojego garażu klucze bo zawsze coś tam może sobie podłubać przy rowerach w cieple czekając na mnie. Choć zawsze wydaje mi się, że mam sporo czasu to jednak okazuje się, że biedny czeka na mnie od jakiejś pół godziny. Pomijam już fakt, że zawsze przyjeżdża wcześniej niż jesteśmy umówieni a potem z wyrzutem w oczach patrzy na mnie i na moje pytanie? - Długo czekasz? Odpowiada: nooooo.... I tak z godziny 7.30 robi się 8 kiedy opuszczamy garaż. ;) Wymyśliliśmy sobie, że dziś pojedziemy odwiedzić największą wieś Puszczy Noteckiej, wieś której już nie ma- Radusz. "Na początku XVIII wieku Niemcy z Dolnego Śląska przyjechali tutaj, by w sercu puszczy budować nowy świat. Powstała miejscowość, o której sami mieszkańcy żartem mówili, że jest większa od Berlina. Były tu karczmy, młyny, bogate obejścia, a nawet urząd stanu cywilnego i amatorski teatr. Świat ten rozpadł się w ciągu kilku miesięcy..." Jedziemy więc w kierunku Santoka na Stare Polichno, Dobrojewo by niedaleko przed Murzynowem skręcić w Puszczę i wyjechać w Krobielewko. Ponieważ ja bardzo lubię wypić sobie kawkę podczas tych naszych wycieczek, zajechaliśmy do Międzychodu na Orlen by przy kawie obmyślić dalszy ciąg wycieczki. Adrian jako zapalony keszowielbiciel przygotował kilka namiarów na kesze które miały się znajdować w okolicy. Z tego zbioru wybraliśmy 3 naszym zdaniem najciekawsze i wyruszyliśmy w kierunku Radusza. Gdzieś na polu przykuła naszą uwagę ognista murzynka. Mało takich na gorzowskich drogach więc postanowiliśmy spotkanie z piękną nieznajomą w jakże zabytkowym aucie uwiecznić na fotografii. Adrian choć niechętnie ale pożegnał Panią i ruszamy dalej...
Gdzieś między wioską Mokrzec a wioską widmo Radusz, docieramy do miejsca pamięci zamordowanych przez Hitlerowców dwóch Obywateli radzieckich gdzie ukryty jest kesz. Nie musieliśmy długo szukać by go znaleźć :)


pamiątkowy wpis do księgi gości

Duma rozpiera. Bo jakie to ma znaczenie, że to ja znalazłam? :p
Drugi kesz miał się znajdować pod tą tablicą. A dokładnie pod ławeczką której nie ma. Może i się znajduje nadal. My go niestety nie znaleźliśmy. Tak czy inaczej warto wiedzieć, że takie miejsce jest bo ścieżka dydaktyczna wygląda na ciekawą.


Nareszcie docieramy do ... tablic informujących o istnieniu Radusza. Niestety tylko do tablic gdyż by przejechać się tą ścieżką rowerową i pozwiedzać dawną wieś mieliśmy za mało czasu. Ale już dziś wiem jaki będzie nasz następny cel wycieczki ;)



Następne i zarazem ostatnie miejsce w którym znajduje się jeden z wybranych przez nas keszy to figurka św. Huberta koło Radusza.

Tym razem sporo czasu zajęły nam poszukiwania. Trochę musiałam się nagimnastykować by znaleźć ukryty kesz jednak warto było. Satysfakcja gwarantowana zwłaszcza że we wpisie na stronie są wzmianki o nieznalezieniu kesza przez poszukujących.
"Bezczelny kesz, pilnuje go sam Hubert" Taki opis widnieje na stronie z namiarem na św. Huberta. Muszę przyznać- Podchwytliwie i bardzo trafnie.
Moje poszukiwania trwają....

Wszędzie wejdę..
A tam gdzie nie wejdę znaczy, że wejść nie chcę :)

Przyjmuję pozycję do zdjęcia

Niestety Hubert pozować nie chce
Kesz znaleziony. ;)


Kiedy Adrian ogląda znalezisko z gadżetami ja biegusiem do sakwy czy aby czegoś nie mam co mogłabym zamienić. I mam. W tym moim artystycznym nieładzie w sakwie który Adrian nazywa chaosem znalazłam coś małego, coś mojego, coś co mogę oddać. Oddałam moje a wzięłam breloczek do kluczy będący świecącym otwieraczem do butelek. Przyda się kiedy będę miała ochotę na piwo. Bo przecież piwo dla sportowców jak najbardziej wskazane jest a z otwieraczem zawsze to łatwiej.

A co zostawiłam? Tajemnicą moją jest... moją i Adriana oczywiście :)

no i po deszczu...

Czwartek, 2 listopada 2017 · Komentarze(0)
5.00 pobudka- PADA!
Deszcz pada!
Cholera- naprawdę pada.

Ja wolne w pracy specjalnie na rower wzięłam a tu PADA. Kuchnia-pokój, pokój-kuchnia, okno-balkon, balkon-okno... no pada. Latam jak z pieprzem w tyłku od okna do okna...

To po to ja wolne wzięłam by siedzieć w domu?
W siodełku tzn. na siodełku siedzieć chcę.

Pada i za cholerę przestać nie chce.

Rzut okiem za okno - deszcz. Malutki jeszcze. Nie ma co. Idę się szykować. Z Adrianem umówiona jestem na 7.30. Przestanie padać pocieszam się. Bo kto inny może mnie pocieszyć? Wszyscy normalni o tej porze śpią. Nie patrzę więcej przez okna, nie latam więcej od kuchni do pokoju i nazad, nie patrzę na zewnątrz- idę do łazienki.

6.00 - głowa umyta, makijaż rowerowy się robi - i pada. Dalej pada. Ba.. mało tego. Leje. Nie patrzę co prawda przez okna ale i nie muszę. Słyszę jak dudni po parapecie, dużo bardziej niż wcześniej.

7.00 jestem gotowa do wyjścia. Zresztą jak zawsze przed czasem więc dlaczego zawsze się spóźniam? Dziś bym była punktualnie w garażu ale nawet pewnie nie będę miała jak tego udowodnić bo do spotkania nie dojdzie. Leje, wieje - rower odwołany. :(

Ale jest jeszcze szansa- minimalna. Do 10.00 dajemy sobie czas. Jak nie przestanie padać trudno, nie idziemy. Przestanie- idziemy nawet na pół dnia.

Czekam więc. Puściłam sobie najnowszy odcinek jednego z moich ulubionych seriali (jest ich 3) i oglądam wsłuchując się co tam za oknem w trawie piszczy.

9.40 nic nie słyszę. Nie wierzę. Przestało padać. Przejaśnia się. Znowu latam pokój-kuchnia, kuchnia-pokój, okno-balkon, balkon-okno.. Nie pada! Naprawdę NIE PADA :)

Telefon do Adriana. Też miał dzwonić właśnie :)
Decyzja podjęta- za godzinę w garażu.

Kierunek Witnica, bo dawno tam nie byliśmy, Kawa Orlen i dalej tam gdzie postanowimy :)

Jak dobrze, że dzień wolny od pracy wykorzystany tak jak być wykorzystany powinien :) No i całkiem spory dystans, choć późna godzina wyjazdu. :) To lubię.

Ciepło, fajnie, trochę z deszczem, ale miło... Szczęście moje nie zna granic. Z tego szczęścia to nawet o aparacie zapomniałam. Także tym razem bez zdjęć..